Narzeczeństwo – i po co to komu?

with 2 komentarze

Od czasu naszych zaręczyn minęło już 10 miesięcy. O szczęśliwym finale będzie w następnym odcinku, dzisiaj o tym, po co nam było całe to narzeczeństwo po 12 latach znajomości i jak wpłynęło na naszą relację? Może ktoś z Was się zastanawia nad taką decyzją?

Znamy się długo i sporo trudnych momentów mamy za sobą, więc ważne tematy nt. rodziny czy dzieci mamy w większości omówione. Nie zmienia to faktu, że ten czas był nam bardzo potrzebny i zdarzył się dokładnie wtedy, kiedy byliśmy na niego gotowi. Co robiliśmy przez te 10 miesięcy?

Wprowadziliśmy porządek i rytuały. Pamiętacie porządek anonsowania o narodzinach brytyjskiego następcy
tronu? Najpierw Królowa Matka dostała wiadomość szyfrowanym telefonem,
potem list został wystawiony przed Pałacem
Buckingham. My też czuliśmy, że chcemy z szacunku dla naszych bliskich podzielić się wieścią o zaręczynach najpierw z Rodzicami (niezapowiedziany przyjazd z kwiatami i efekt niespodzianki nawet po 12 latach związku murowany!), potem z Przyjaciółmi a na koniec z facebookiem. Tam gdzie to tylko było możliwe, mówiliśmy o tym osobiście (podobnie było z wręczaniem zaproszeń). Co do rytuałów, to staramy się raz na tydzień usiąść w sprawie planowania przyszłości, a z romantyczniejszych rzeczy wymyśliliśmy gotowanie dobrej kolacji lub wyjście w celu poszerzania swoich smaków min. raz w miesiącu. Dostaliśmy też uroczy czajniczek do herbaty w japońskim stylu, więc może wspólna herbata raz dziennie też się przyjmie?
Poukładaliśmy sobie przeszłość i wspólną historię. Bardzo miło wspominam zapraszanie gości na ślub i wesele, oglądanie zdjęć Narzeczonego jako małego Batmana lub zbuntowanego nastolatka, wspominanie jak wg Babci miał zostać księdzem lub słuchanie jak „zgubiłam się” w szpitalu śpiąc przy karmiącej mnie Mamie. Przyjemnie było robić coś po raz pierwszy jako Narzeczeni, nabierało to nowego smaku i innego wymiaru. To takie tworzenie wspólnych wspomnień, nowej historii. M. odnalazł też historię rodziny, którą spisała jego Ciocia  – ciekawie było sięgnąć o prawie sto lat wstecz i zobaczyć jak doszło do tego, że M. stał się moim M.

Zaplanowaliśmy największy jak dotąd wspólny projekt, czyli wesele i ślub w dużej mierze zdalnie, bo odbyło się 200 km od Krakowa, gdzie na codzień mieszkamy. O planowaniu pisałam trochę tutaj, wychodzi na to, że dobra z nas spółka i może wykorzystamy te doświadczenia w kolejnym wspólnym projekcie. Aby nie dopadła nas tzw. depresja sukcesu, znajdziemy niedługo nowy wspólny cel.
Doceniliśmy powagę sytuacji. Z jednej strony jesteś już „po słowie”, ale jeszcze przed przysięgą. Możesz oczywiście trzasnąć drzwiami w łazience lub powiedzieć co mi ślina na język przyniesie, ale potem trzeba to będzie wyprostować. Praca nad naszą relacją zdecydowanie przeszła dla mnie na zaawansowany poziom i jeszcze bardziej utwierdzam się w tym, jak genialna jest metoda Non-Violent Communication i mediacje w konfliktach.
Poznaliśmy lepiej nasze nowe rodziny.  Od kilku miesięcy widzę, że nasze problemy czy radości związane z rodzinami są bardziej wspólne. Zastanawiam się, jak nasze rodziny nas ukształtowały i nadal na nas wpływają. Od faktu, że inaczej kroimy masło, przez poglądy na temat wspólnego domu, aż do życia z ludźmi. Będzie się działo!
Poznaliśmy się lepiej – jak działamy pod wpływem stresu, w sytuacjach oficjalnych, zarządzając wspólnymi finansami. Jeśli ktoś planuje ślub katolicki, bardzo polecam do przygotowania Wieczory Dla Zakochanych u Dominikanów lub inny przez nich organizowany kurs. To świetna szansa, żeby porozmawiać o wartościach, popatrzeć na to, jak się komunikujemy, jakie mamy marzenia i oczekiwania od życia i przyszłego małżonka. Takie SPA dla związku.
Było romantycznie! wspominanie z Przyjaciółmi i Rodziną naszych wspólnych historii, przeglądanie zdjęć, miesiąc wizyt, kaw i okolicznościowych piw przy okazji zapraszania gości był pełen śmiechów i wzruszeń!
Zarządzaliśmy kryzysem i oczekiwaniami. Własnymi i rodziny. No bo jak zareagować na fakt, gdy w dniu ślubu wokalista zespołu łamie obojczyk, zespół na godzinę przed ślubem pyta, czy przypadkiem nie mamy do pożyczenia akordeonu (Mama miała!) a kierowca autobusu wywozi połowę gości w przeciwnym kierunku? Ale o tym w kolejnym odcinku… 🙂
Doświadczyliśmy wiele wsparcia, od bliskich, dalszych i całkiem obcych ludzi, spontanicznych życzeń, troski Rodziny, szczególnie zapamiętałam kobiece wsparcie, zrozumienie i wspólne przeżywanie – z Siostrą, Mamą, Przyjaciółkami.

Co bym zrobiła inaczej? Stałabym się Narzeczoną o wiele wcześniej… a poza tym:

  • nie planowałabym w ostatnim nerwowym tygodniu przed ślubem szkoleń i sesji coachingowych (które potem przekładałam dzięki wyrozumiałości klientów i wsparciu ulubionej kotrenerki)
  • wzięłabym dłuższy urlop przed samym ślubem
  • przyjmowałabym częściej oferowaną nam pomoc
  • nie martwiłabym się tak o wszystko… 
Ogólnie był to bardzo owocny i piękny czas, myślę, że godnie i przyjemnie celebrowany … wszystkim polecam! I
dla wątpiących słowo „narzeczona/-y” nie pochodzi wcale od „narzekania”,
ale on bycia dla siebie przeznaczonym.