Pół roku kamperem z dziećmi? Tobie się marzy, a oni to zrobili!
To historia wyjątkowa. Kasię poznałam na warsztatach rysunkowych, niedługo potem z fascynacją śledziłam na facebooku jej podróż kamperem z rodziną. Dziś wywiad z Kasią, która zgodziła się opowiedzieć o tej podróży i podzieliła się pięknymi zdjęciami. Zapraszam, to bardzo inspirująca historia! A rysunki Kasi znajdziecie na stronie niewiadomska.com.
Kasiu, robisz różne rzeczy w życiu, twoja strona jest też przebogata w rysunki. Jaka rola Cię teraz najbardziej określa? Przedstaw się czytelnikom bloga, czym się zajmujesz na co dzień?
Jestem w momencie, w którym zastanawiam się nad moją ścieżką zawodową. Być może pójdę jeszcze bardziej w stronę coachingu i szkoleń, którymi się zajmuję, a jeszcze mniej skupię się na swojej firmie doradczej zajmującej się projektami unijnymi. Gdybym miała szukać wspólnego mianownika dla wszystkich rzeczy, które robiłam i robię w życiu zawodowym to byłaby nim samodzielność – zawsze pracowałam dla siebie i zawsze byłam przedsiębiorcą, i tak pewnie już zostanie. Rysunki, które publikuję na stronie są dodatkiem, nie wiążę z nimi planów zawodowych, ale życie jest przewrotne, nigdy nic nie wiadomo. Poza życiem zawodowym są oczywiście moje prywatne role w których występuję – jestem żoną i mamą dwóch córek – 8-letniej Hani i 3-letniej Zosi.
Czy ta podróż pomaga Ci jakoś w określeniu na nowo roli zawodowej?
Tak, trochę tak. Decyzje „co dalej” podjęłabym niezależnie od tego, czy nasz wyjazd by doszedł do skutku, czy nie, ale ta podróż pozwala mi oderwać się od codzienności i spojrzeć na swoje wybory z większego dystansu. Ten wyjazd też pokazuje mi, że pewne rzeczy, chociaż pozornie wydają się niemożliwe jednak okazują się realne. Poza tym czas, który spędzamy w podróży i fakt, że nie jestem teraz bardzo aktywna zawodowo sprawia, że mam coraz większą motywację i chęć, żeby wrócić i pracować. Mam dużo energii.
W sierpniu ruszyliście z mężem i córkami w podróż kamperem po Europie. To marzenie, które podziela wiele osób, ale mało kto je realizuje. Powiedz dlaczego się na taką podróż zdecydowaliście i co Was mobilizowało do realizacji planu?
Tak, to właśnie jest zaskakujące, że gdy już wiedzieliśmy, że wyjeżdżamy, to z kimkolwiek nie rozmawialiśmy o naszej podróży, reakcja była taka sama – „ojej, jak fajnie, ja też bym tak chciał/chciała”. To mnie zaskoczyło, bo wydawało mi się, że ludzie zazwyczaj robią rzeczy, które by chcieli robić (śmiech), a okazuje się, że chyba nie tak często jakby się wydawało.
A jak to się stało? To pomysł mojego męża.
W naszym związku tak się składa, że on jest od marzeń, wymyśla je, a ja jestem od przekonywania, że się da je zrealizować i od ich planowania. Wykonanie planu jest wspólne.Najczęściej wygląda to tak, że on mówi, że bardzo by czegoś chciał, ale że tego się nie da zrobić. Ja z kolei, jak tylko słyszę, że czegoś się nie da zrobić to od razu wpadam w tryb kombinowania jak by to jednak zrobić.
Tym sposobem kilka lat temu zamieszkaliśmy na parę miesięcy w toskańskiej winnicy, a teraz żyjemy w kamperze jeżdżąc po Europie. Dla mnie tekst: „a gdyby tak przeprowadzić się do kampera i podróżować, spać w różnych miejscach” nie brzmi jak coś nierealnego.
Jestem ciekawa Waszych przygotowań do podróży. Cztery osoby, miesiące w niewielkiej przestrzeni. Wyobrażam sobie, że to wymagało wielu przemyśleń. Czy musieliście pokonać jakieś szczególne przeszkody na tym etapie?
Gdybym miała podzielić nasze przygotowania do podróży na etapy to widzę ich kilka.
Pierwsza faza to doprecyzowanie pomysłu, o co tak naprawdę w tym marzeniu chodzi, bo hasło „pojeździłbym kamperem, ale tak dłużej” nie jest jeszcze na tyle precyzyjne, żeby się zabrać za planowanie. Zaczęliśmy się więc zastanawiać gdzie tym kamperem chcemy jechać, co to znaczy dłużej, czy to 3 miesiące, czy może sześć. Krok po kroku doszliśmy do konkretu: chcielibyśmy z naszymi córkami przeprowadzić się na rok do kampera i podróżować po zachodniej Europie.
Druga faza to rozpoznanie tego, co w realizacji naszego planu może być najtrudniejsze i zajęcie się tym w pierwszej kolejności.
Dla nas największym wyzwaniem okazało się to, jak na ten pomysł zareagują nasze córki, a właściwie starsza córka, Hania, która przecież chodzi już do szkoły. Hania pamiętała nasz wyjazd do Toskanii, chodziła tam do przedszkola, wiedziała, z czym wiąże się dłuższy wyjazd zagranicę, że to np. rozłąka z dziadkami i z koleżankami. Przygotowaliśmy się do rozmowy z nią.
Trzecia faza to prostsze kwestie. Kolejne elementy – termin, kamper, jak się spakować do tak małej przestrzeni, co ze sobą zabrać, a czego nie zabierać, wybór trasy, dopięcie budżetu były już łatwiejsze. Zrobiliśmy też testowy wyjazd kamperem na parę dni w Polsce. Pakowanie, którego trochę się obawialiśmy i o którym wszyscy myślą w pierwszej kolejności (jak się zmieścicie na takiej małej powierzchni), nie było żadnym problemem. Z mężem jesteśmy raczej minimalistami, dla nas mniej znaczy naprawdę mniej. Zabawne, bo mimo tego, że nie wzięliśmy dużo ubrań okazało się, że wystarczyłaby 1/3 tego, co spakowaliśmy.
I ostatni element – decyzja. Pamiętam taki moment: jedziemy z mężem samochodem, do wyjazdu może jakiś miesiąc, wszystko prawie dopięte i on mówi „wiesz, chyba nam się uda to zrobić, z tym kamperem…”. Pomyślałam, że to jest moment w którym niektórzy odpadają, rezygnują. Marzenie jest blisko, naharowałeś się, żeby je spełnić tak, że masz już trochę dość, no i pojawia się strach. Może strach, że to wszystko się wysypie i się nie uda. A może strach, że się uda i spełni. Co wtedy?
Na swoim profilu oprócz pięknych widoków dzielisz się często rozmowami córek. Jak odnalazły się w tej nowej rzeczywistości?
Zosia odnalazła się doskonale. Myślę, że ona jest w takim wieku, że może myśleć, że to normalne, że rodzina w pewnym momencie przenosi się na jakiś czas do kampera i jeździ nim po różnych miejscach. Zanim wyjechaliśmy, mówiliśmy Zosi, że już niedługo pojedziemy kamperem na cały rok w podróż po Europie. Zosia powtarzała to zdanie wszystkim wkoło, mówiła: a wiesz, że my niedługo pojedziemy kamperem na caaaały rok. Zabawne jest to, że powtarzała to zdanie nam kiedy już byliśmy w drodze – Niemczech, Austrii, czy Szwajcarii. Musieliśmy jej tłumaczyć, że to już się dzieje. Dla niej „cały rok”, czy „Europa” to abstrakcja.
Dla Zosi ta podróż była naturalna.
Trochę inaczej było z Hanią. Podróż i życie kamperowe bardzo jej się podobały, przez pierwsze dwa – trzy miesiące była zachwycona, ale jednocześnie widzieliśmy, że bardzo tęskni za koleżankami i kolegami, za szkołą, za zabawą z rówieśnikami. W każdym miejscu, gdzie się zatrzymywaliśmy po drodze – czy to był park rozrywki, plac zabaw, czy kemping Hania lgnęła do dzieci, barierą nie była nawet kwestia języka i komunikacji. Widzieliśmy, że z jednej strony chce podróżować dalej, ale z drugiej bardzo chciałaby wrócić do Polski. Kiedy przylecieliśmy na Święta Bożego Narodzenia do Warszawy podjęliśmy trudną decyzję, że musimy zrewidować nasz plan i skrócić naszą podróż. Do kampera wróciliśmy tylko z Zosią, Hania została w Polsce pod opieką babci i wróciła do szkoły. My mieliśmy jeszcze przez miesiąc pojeździć i wrócić do Warszawy.
Może potem będziemy kontynuowali naszą podróż w krótszych odcinkach czasu, może z przerwami, może w wakacje, jeszcze tego nie wiemy, ale na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie.
A co sprawia Wam najwięcej radości w podróży?
Każdego z nas cieszą inne rzeczy. I jest to dla mnie ciekawy wniosek z tego wyjazdu, że każdy z nas z tego samego doświadczenia wyjmuje coś innego, czegoś innego potrzebuje.
Dla dziewczynek na początku frajdą było samo życie w kamperze, bo to trochę tak, jakby nagle zamieszkały w domku dla lalek. Cieszyła je na pewno zabawa w parkach rozrywki typu Legoland, wizyta w Oceanarium, czy szaleństwa na niezliczonych i fantazyjnych placach zabaw w parkach i na plażach.
Hanię cieszyła mieszanka rzeczy: pływanie w górskich jeziorach, zakład produkcji gondoli w Wenecji, szkło na wyspie Murano, samochody w muzeum Enzo Ferrari w Modenie. W Prowansji upodobała sobie miasteczko Roussillion z ochrowymi wzgórzami. Zbierała ochrę do woreczka i próbowała z niej robić farby do malowania. Chętnie próbowała lodów o dziwnych smakach – bazyliowych, czy lawendowych. W Barcelonie polubiła stary park rozrywki. Obfotografowała wszystkie kwiaty w ogrodzie botanicznym w Katalonii.
Pasjonowała ją też możliwość zwiedzania miejsc, gdzie kiedyś żyli ludzie, których historia ją pasjonuje: podróżnicy, odkrywcy, malarze. Tropiła np. Krzysztofa Kolumba, miejsce skąd wypływał i gdzie wrócił, dwie godziny w zalanej deszczem Genui szukaliśmy jego domu, bo bardzo chciała go zobaczyć. Cieszyły ją bardzo rozmaite rzeczy.
Dla mojego męża tą radością są piękne krajobrazy, malownicze drogi, którymi można pojechać i przestrzeń publiczna traktowana przez ludzi z szacunkiem, inaczej, niż w Polsce. Wartością jest też poczucie wolności, jakie daje kamperowe życie – można jechać gdzie się chce, kiedy się chce i zatrzymać tam, gdzie się chce. Jego hasłem mogłoby być zdanie „Twój dom jest tam, gdzie go zaparkujesz”.
Mnie, oprócz możliwości zwiedzania, cieszy jedzenie i próbowanie lokalnych potraw, bo lubię jeść. Frajdą jest dla mnie bieganie w różnych miejscach, od ścieżek w Alpach przez klify nad Morzem Śródziemnym, po promenady mniej lub bardziej znanych nadmorskich kurortów. Czasem mam pietra, biegnąc w dziwnym miejscu, bo nie wiem, czy do końca jest bezpiecznie, czasem się gubię i oszczędzam baterię w telefonie, żeby wrócić.
Samo obserwowanie siebie i najbliższych w trakcie tej przygody też jest dla mnie wielką radością.
Dla mnie i dla męża fascynujące jest też doświadczanie tego, że czasem nie wiemy gdzie jesteśmy, albo że nie pamiętamy, czy jest czwartek, czy sobota, kompletny relaks.
Jak wygląda Wasz typowy dzień? (Jeśli jest coś takiego jak typowy dzień w Waszej podróży).
Jakikolwiek rytm wyznaczają chyba jedynie posiłki i noc. Śniadanie jemy jak wstaniemy, a kolację przed snem 🙂 Nawet typowe dla „dziecięcego trybu życia” godziny chodzenia spać i wstawania zostały u nas zachwiane, bo często wszyscy chodziliśmy spać grubo po północny.
Nie zmieniamy miejsca nocowania codziennie. Staramy się nie przejeżdżać dziennie więcej niż 60-80 km.
W naszej podróży zgubiliśmy też rytm tygodnia, zdarzało nam się zadzwonić do kogoś w służbowej sprawie i zorientować, że jest sobota.
Może był jeden stały element – związany z Hani nauką. Siadałyśmy do lekcji codziennie wieczorem, na jakieś dwie godziny. Prawie codziennie.
Czyli trochę praktyczności a trochę fantazji w tym, gdzie poniesie was droga. Bo rozumiem, że trasę planujecie sobie z dnia na dzień?
Drogę planujemy z dnia na dzień, choć mieliśmy oczywiście ogólne wyobrażenie naszej trasy.
Wyjeżdżając założyliśmy, że jak już dojedziemy do Włoch to będziemy jechać wzdłuż wybrzeża, lubimy morze. Wiedzieliśmy też, że zimę powinniśmy spędzić tam, gdzie będzie najcieplej, czyli na południu Hiszpanii. W maju chcieliśmy dojechać Norwegii.
Mieliśmy parę konkretnych miejsc, w których chcieliśmy spędzić więcej czasu – w Austrii to były alpejskie jeziora, we Włoszech Cinque Terre, we Francji Prowansja. Plany korygujemy na bieżąco, kiedy np. dziewczyny narzekają, że mają już dość zwiedzania małych miasteczek robimy przerwę na plażowanie.
Plany koryguje też za nas życie, niektóre miejsca omijamy, bo nie ma w pobliżu kempingów i nie mamy jak ich zwiedzać, albo, leje i uciekamy w poszukiwaniu lepszej pogody.
Tęskniliście za czymś?
Moja tęsknota jest dla mnie jednym z większych zaskoczeń tego wyjazdu. Po trzech miesiącach bardzo zatęskniłam za rodziną, za Warszawą, za miejscem, gdzie mieszkamy, za chlebem, który lubię i za cukiernią, którą regularnie odwiedzam. To było dla mnie coś niespodziewanego, bo zdarzało mi się wcześniej wyjeżdżać z Polski na długo i wydawało mi się, że teraz nie będę tęsknić, bo są przecież ze mną moi najbliżsi. Tymczasem taka niespodzianka. Tęskniliśmy za prozaicznymi rzeczami: Zosia za swoimi zabawkami, Hania za szkołą, my za dobrym chlebem, ciastami, które lubimy i drobiazgami, których się w ogóle nie rejestruje, kiedy się je ma na wyciągnięcie ręki.
Co Was zaskoczyło?
Tęsknota o której już mówiłam. Nie licząc krajobrazowo-turystycznych zaskoczeń, miałam nastawienie „zen” do wyjazdu, że mniej mnie rzeczy zaskakują, a bardziej sobie patrzę i myślę „aha, więc to tak jest”.
Było parę zabawnie zaskakujących chwil. Pamiętam nasz drugi nocleg, w Niemczech, wyszłam wieczorem umyć naczynia i przez dobry kwadrans nie mogłam znaleźć naszego kampera. Duży kemping, identyczne alejki, w ciemności wszystkie kampery wyglądają tak samo… w końcu się udało.
Liczyłam też na to, że po tym wyjeździe Hania uzna, że warto uczyć się języków. Tymczasem Hania stwierdziła, że w ogóle nie warto, bo przecież krajów jest dużo, jeżyki różne, a ona i tak się zawsze jakoś dogadywała.
I ogromne zaskoczenie – niespodzianka: siedzimy późnym rankiem w maleńkim, prowansalskim miasteczku, pijemy kawę, ktoś naprawia markizę w kawiarni naprzeciwko, ktoś spaceruje z psem, ktoś niesie bagietki. Po drugiej stronie uliczki widzimy osoby podobne do naszych bardzo dobrych znajomych i sąsiadów z ulicy, zobacz wyglądają jak… To oni! Wyobraź sobie hałas, jakiego narobiliśmy w tym miasteczku.
Czyli podróż bez oczekiwań, listy rzeczy do zobaczenia. Fajnie to brzmi, bardzo relaksująco.
Tak, to było moim założeniem, bo wiedziałam, że jak się nastawimy na nie wiadomo jakie fajerwerki, to potem przyjdzie rozczarowanie. Wyobrażałam sobie np., że będziemy mieć z mężem więcej czasu na romantyczne tête-à-tête na plaży z butelką wina i kocykiem i to było drobnym rozczarowaniem, bo z dwójką dzieci jest to trudne.
Zdarzyło nam się może dwa, albo trzy razy, że zjedliśmy sami kolację, tzn. dziewczyny były w kamperze, a my na zewnątrz. Taki kamperowy romantyzm.
I na koniec wróćmy od tego, od czego zaczęłyśmy. Gdybyś miała doradzić coś osobie, która pielęgnuje podobne marzenie, ale jeszcze go nie zrealizowała, to co by to było?
Jakbym miała uderzyć z takiej patetycznej nuty, to bym powiedziała: nie czekaj! spełniaj swoje marzenia, zacznij tu i teraz, a potem wrócisz do tego, co robiłeś wcześniej. Ale gdyby mnie ktoś ochrzanił, że to takie puste gadanie, to poradziłabym, żeby się wziąć do roboty i solidnie zaplanować spełnienie swojego marzenia, bo marzenie to projekt, jak każdy inny. Kiedy zaczniesz je rozkładać na części, to ono nabiera realnego kształtu. Wielki cel podzielony na mniejsze staje się zwyczajny.
My przygotowywaliśmy się do wyjazdu od lutego, ruszyliśmy w sierpniu.
Dodałabym, że wielką frajdą jest ten moment, kiedy odpala się silnik i TO się dzieje, i spełnia się Twoje marzenie. Coś, co było tak nierealne, że trudno było nawet o tym mówić na głos bez śmiechu nagle staje się osiągalne.
Z perspektywy tej chwili, kiedy sobie siedzę na plaży i patrzę na zachodzące słońce, to myślę, że nie ma w tym wiele trudnego. Jedyna trudna rzecz w tym to, żeby podjąć taką decyzję. Powiedzieć sobie: tak, chcę to zrobić.
Kasia, to daje dużo do myślenia. Może będą się do Ciebie zgłaszać osoby z podobnymi marzeniami i swoim analitycznym umysłem pomożesz im nakreślić plan działania☺
Bardzo trzymam kciuki za spełnianie takich marzeń, bo one dają poczucie mocy i sprawczości, że się da. Dlatego zachęcam tym bardziej!
Dziękuję za rozmowę i udanej końcówki podróży!
Dziękuję – przesyłam trochę hiszpańskiego słońca!
zdjęcia: prywatne archiwum Kasi Niewiadomskiej.
***
Ten wywiad to początek nowego cyklu – o ludziach „z błyskiem w oku”, którzy realizują swoje pasje i marzenia.
Jeśli nie chcesz przegapić nowych wpisów, zapisz się do newslettera albo polub mój fanpage.