Ciąża to wspólna sprawa! – 8 sposobów na angażowanie męża
Zauważyliście, że na okładkach książek o ciąży, reklamach leków dla dzieci i opakowaniach pieluch są głównie mamy? Tak jakby same mogły zajść w ciążę i wychować dziecko! A przecież to też sprawa męża! Jak można angażować męża w przygotowania?
Z moich obserwacji wynika, że kobiety często przygotowują się na przyjęcie nowego życia myśląc, rozmawiając o dziecku, snując plany. A panowie lubią działać i mieć coś konkretnego do zrobienia. Na szczęście przez 9 miesięcy jest co robić:)
Jak można angażować męża w przygotowania?
1. Dowiadujemy się razem
Ciężko by mi było trzymać taką wiadomość w tajemnicy. Wiem, że są mamy, które przynoszą mężowi buciki, albo zdjęcie usg, ale to nie dla mnie, nie wytrzymałabym z radości:) Mój mąż wiedział od razu, gdy tylko miałam podejrzenia i chwilę po tym jak zrobiłam test.
2. Dzielimy się wieścią z innymi
Wspólnie ustalaliśmy kiedy i z kim dzielimy się dobrą wiadomością (choć ja tutaj przyznaję, czasami puszczałam parę wcześniej – też z radości:) Mój argument to „no wiesz, Matka Boska, kiedy się dowiedziała od razu poszła powiedzieć Elżbiecie”. Kontrargument męża to pobłażliwy wzrok sugerujący, że nie jestem jak Matka Boska:)
3. Wspólne badania
Mój mąż miał okazję być pierwszy raz w gabinecie ginekologa, chodził ze mną na kluczowe w każdym trymestrze badania usg, mógł zadać swoje pytania lekarzowi (np. „czy to dobrze, że żona ma tyle energii i chodzi na koncerty”:). To bardzo poruszający moment, kiedy pierwszy raz widać bijące serce dziecka, jego buzię i fikające nóżki. Jeśli tylko macie taką możliwość, to warto umówić się tak, żeby zdążyć po pracy i być na takim badaniu razem! Lekarz na pewno nie będzie miał nic przeciwko! Zobaczenie co się dzieje w środku rosnącego brzucha na pewno pomaga tatusiowi uświadomić sobie, że to się dzieje naprawdę:)
4. Pozwolenie sobie na wątpliwości
Bijące serce w środku kobiety a potem odczuwane ruchy dziecka to odczucia na tyle niesamowite, że pojawia się zadziwienie, czy to się dzieje naprawdę, czy jesteśmy na to gotowi. Nie ma się co dziwić, że mąż jeszcze do końca w to nie wierzy – ja miałam tak samo! Pozwolenie sobie na wątpliwości, obawy i rozmowa o nich może być bardzo zbliżająca.
5. Edukacja i szkoła rodzenia
W mądrych książkach czytaliśmy co tydzień co nowego dzieje się u dziecka, zapoznaliśmy się też na wszelki wypadek z rozdziałem o porodzie w domu („-No to gdzie byś mnie położył jakbym zaczęła rodzić?” „-Na stół nie wyjdziesz, bo za wysoko i twardo, może na kanapie?”)
Obejrzeliśmy też kilka dokumentów o rozwoju dziecka (ale równie często z przesytu tematem włączaliśmy serial „Wikingowie” bo ważne dla mnie było, żeby w tym czasie też nie zwariować i nie sprowadzać wszystkich rozmów do tematu ciąży:). Poszliśmy też na szkołę rodzenia, gdzie tatusiowie mogli przećwiczyć kąpanie dziecka i posłuchać jak pomagać żonie w czasie porodu – bardzo się to nam przydało!
6. Domowe usprawnienia
Gdyby nie mąż pewnie do tej pory przewijałabym dziecko na łóżku i nadwyrężała sobie plecy. A on wynalazł i kupił świetny stół do przewijania na wysokości odpowiedniej dla mnie z wygodną półką pod spodem i koszykami na kosmetyki i pieluszki dookoła przewijaka (całość kupiliśmy w Ikei).
7. Gadżety dziecięce
Ja zajmowałam się praniem i prasowaniem ciuszków (prasowałam je tylko raz na początku:), a mąż wyborem fotelika do samochodu i innych sprzętów. Wózki i foteliki mają teraz tyle właściwości, że to prawie jak z kupnem samochodu! Ponieważ ostatni trymestr ciąży wypadł na czas jesienno-zimowy mąż zakupił dla nas oczyszczacz powietrza, z którego korzystamy do dziś, chroniąc się przed krakowskim smogiem. Dzięki temu między innymi uniknęliśmy chrypek, bólów gardła i innych atrakcji wynikających z zanieczyszczenia powietrza, a i Dziedzic na razie odpukać ma się zdrowo.
8. Rodzinny Poród
Na początku trochę bawiło mnie zdanie w liczbie mnogiej „rodzimy w tym szpitalu” , poprawiałam męża: „O nie, ja rodzę i prę, a ty mi towarzyszysz!”. Ale po doświadczeniach porodu widzę, że to jest bardzo wspólne doświadczenie i nie poprawiam już męża. Nie naciskałabym też na niego, gdyby nie chciał brać w nim udziału i myślę, że ważne, żeby tutaj panom pozostawić wybór – mogą oni odczuwać sporą presję, żeby „rodzić razem”, bo wszyscy tak robią. Ale cieszę się, że zrobiliśmy to razem, bo czułam się bardzo zaopiekowana i bezpieczna.
Może dzięki takiej wspólnocie od początku ciąży, Mąż nie ma teraz problemu, żeby przewinąć, nakarmić, uśpić Dziedzica, a kiedy wychodzę spotkać się ze znajomymi, zostaje z nim w domu. Bo przecież ciąża i dziecko to nasze wspólne dzieło:)
Jak jeszcze znani Wam tatusiowie włączają się w przygotowania?
Czy trzeba ich do tego namawiać? Jakie mają obawy?
Podzielcie się w komentarzach!
***
Jeśli chcesz zostać na dłużej, zapisz się do newslettera albo polub mój fanpage
zdj. Drew Hays/unsplash.com