– Co będziesz robić w weekend?- pyta Przyjaciółka.
– Nic – odpowiadam i bardzo się z tego cieszę.
– Jakie masz dziś plany? pyta Mąż
– Właśnie takie – odpowiadam leżąc z książką pod kocem i kotem.
Po podrożach służbowych na drugą półkulę, intensywnej pracy, burzy pomysłów i planów zatęskniłam za nicnierobieniem, zwykłymi rzeczami.
Bo czy zawsze trzeba „się rozwijać”, „mądrzeć” i „zmieniać się”? Czasami potrzeba chwili na przetrawienie zmiany.
Obserwację siebie, ucieszenie się, tym, jak jest dobrze, wystawienie paszczy na słońce (wreszcie jest!).
I codzienne sprawy. Wizytę u mechanika. Wycieczkę do weterynarza, gdzie kot nie dał sobie nic zrobić, więc do następnej próby pozostanie potencjalnie chorym, ale kochanym zwierzakiem.
Dobry obiad i ciastka łączące wszystko, co dobre w dowolnych ilościach (np. musli, kakao i kawałki czekoladowego królika, który nie doczekał świąt).
Film, (do którego namówił mnie Mąż, bo przecież ja nie oglądam sci-fi!), ale okazał się bardzo dobry!
A jutro zabierzemy palmę i pójdziemy na spacer.
Czytałam ostatnio mądrą książkę „Kochaj wystarczająco dobrze” – wywiady z polskimi psychologami i terapeutami (m.in. de Barbaro, Wojciszke). I główna myśl, która się tam przewija to kaleczące wiele par przekonanie, że miłość powinna być niezmienna najlepiej pełna uniesień, romantycznych kolacji i spojrzeń, a jeśli tego brakuje, to coś jest nie tak. Bardzo polecam Wam lekturę całej książki (tutaj kilka fragmentów).
Z tego co obserwuję moich najbliższych to uczucie o wiele częściej przejawia się w nocnym wstawaniu do dziecka, wyniesieniu śmieci poza kolejką, czy znalezieniu czasu na kawę zupełnie bez okazji.
I sama najtkliwiej przechowuję takie momenty z Mężem, Rodziną, czy Przyjaciółmi, które są zwyczajne. Opowiadane historie, wspólne jedzenie, jakiś widok, który nas rozbawi.
I myślę, że w takich momentach też a może przede wszystkim się poznajemy.