Dziś zapraszam Was na wywiad z Anią Czechowską, coachem, tłumaczką i promotorką metody Pozytywna Dyscyplina w Polsce. Po raz pierwszy usłyszałam o tej metodzie na kursie coachingowym, który tłumaczyła Ania. Byłam jeszcze wtedy w ciąży, ale gdy więcej o tym poczytałam, wiedziałam, że to coś, czego chciałabym się nauczyć i stosować w mojej rodzinie. Ania ciekawie opowiada o metodzie i pracy tłumacza.
Aniu, początki Pozytywnej Dyscypliny w Polsce to ciekawa historia – same przetłumaczyłyście książkę – jak do tego doszło?
Ja byłam elementem pośrednim między Joasią Baranowską i Thuy Minh Dao, która poznała tę metodę w USA i szukała kogoś, kto mógłby ją zaszczepić na gruncie polskim. Thuy znała mnie, ja Asię, która prowadziła warsztaty dla kobiet i mam i pomyślałyśmy, że będzie to dobre połączenie. Nasze pierwsze spotkanie było w kawiarni na placu Zbawiciela, pamiętam je bardzo dobrze. Snułyśmy nieśmiałe plany rozwoju Pozytywnej Dyscypliny w Polsce i tak to się zaczęło. Dużą siłą napędową tego projektu jest Joasia, ponieważ ma wizję, by stworzyć coś dużego. Mnie zależy bardziej na pracy jeden na jeden lub pracy z grupami, a moją misją jest zmiana świadomości na najniższym poziomie. Na swój własny użytek nazywam to pracą u podstaw. A skąd pomysł na książkę? Zaczęłyśmy prowadzić warsztaty i okazało się, że potrzebujemy materiałów. Owszem, była już wydana książka przez wydawnictwo Rebis (teraz nakład jest już wyczerpany), tłumaczenie nie było najgorsze, choć nie do końca nam odpowiadało, natomiast grafika jakby zaprzeczała idei PD, ponieważ na okładce było dziecko w rękawiczkach bokserskich! Postanowiłyśmy wydać ją same, zrobić wyrazistą i rozpoznawalną grafikę i dzięki książce też promować metodę. Pieniądze na wydanie książki oraz kart Pozytywnej Dyscypliny i strony internetowej zebrałyśmy na platformie crowdfundingowej i zbiórka przerosła nasze oczekiwania. Byłyśmy jednym z 10 projektów, które wtedy uzyskały najwyższe dofinansowanie na tym portalu!
Dla osób, które nie znają tej metody, na czym polega Pozytywna Dyscyplina?
Pozytywna Dyscyplina to takie podejście do budowania relacji z dziećmi, które można by nazwać drogą środka. Z jednej strony jest w niej dużo uprzejmości (POZYTYWNA) i szacunku i miłości i wsparcia dla drugiego „małego” człowieka”, z drugiej jest też element stanowczości, czyli umiejętność stawiania granic, wymagania, uczenia dziecka odpowiedzialności i umiejętności społecznych – rozwiązywania konfliktów, koncentracji na rozwiązaniach, pracy dla dobra grupy np. rodziny, klasy. Alfred Adler – ojciec PD był przede wszystkim działaczem społecznym i nauczycielem. Był uczniem Freuda, ale szybko się od niego odłączył, bo nie podobało mu się freudowskie podejście do seksualności. Adler uważał, że ludzie są przede wszystkim istotami społecznymi. I stąd głównym założeniem PD jest to, że każdy z nas potrzebuje mieć poczucie przynależności. Jest takie powiedzenie w Pozytywnej Dyscyplinie „Nawiąż relację, zanim naprawisz sytuację,”. Jeśli to co robisz nie działa, wróć do początku, czyli do relacji; zrozumienia, miłości, empatii, itp.
W PD jest 5 zasad:
1. Wszyscy potrzebują przynależności – chcą czuć, że są ważni, że są okej, tacy jacy są.
2. Jednoczesna uprzejmość i stanowczość. Oba elementy są ważne. Jeden bez drugiego sprawi, że będziemy albo zbyt pobłażliwi, albo zbyt autorytarni. Autorka książki Jane Nelsen porównuje uprzejmość i stanowczość do oddechu. Nie możesz albo wdychać albo wydychać powietrza, musisz robić jedno i drugie.
3. Pozytywna Dyscyplina jest skuteczna długofalowo – nie chodzi tylko o to, czy dziecko przestanie się zachowywać niegrzecznie, ale czego się uczy w trakcie bycia z rodzicem. W danej chwili kara może być skuteczna, ale zupełnie inną rzeczą jest to, czego dziecku uczy się w wyniku bycia ukaranym na dłuższą metę.
4. Pozytywna Dyscyplina uczy dzieci umiejętności społecznych – komunikacji, współpracy, rozwiązywania problemów, mówienia sobie dobrych rzeczy.
5. Pozytywna Dyscyplina buduje poczucie własnej wartości dziecka. Dla mnie to metoda w duchu coachingowym. Pomaga rodzicowi wzmacniać w dziecku przekonanie o własnej mądrości, zaradności i zdolnościach.
A jak rodzice reagują na zasady PD? Wyobrażam sobie, że samo słowo dyscyplina różnie się kojarzy?
Reakcje są ogólnie pozytywne. Mam wrażenie, że część współczesnych rodziców, wychowywana w sposób surowy postawiła na dużą pobłażliwość w stosunku do własnych dzieci. To spowodowało, że pozwolili swoim dzieciom na zbyt dużo i teraz zbierają żniwo braku ustalonych granic, braku obowiązków, niezrozumienia zasady współodpowiedzialności. Ci rodzice przychodzą na nasze warsztaty właśnie po dyscyplinę, a wychodzą – taką mam nadzieję – ze zrozumieniem, że ani zbytnia stanowczość, ani zbytnia pobłażliwość nie są dobre, gdyż zaburzają równowagę. Warto łączyć dyscyplinę z wolnością wyboru. Co ciekawe, że słowo dyscyplina, które wywodzi się z łaciny oznacza „podążanie za liderem, za prawdą” czyli za nauczycielem. Zadaniem rodzica jest więc być mądrym i wspierającym nauczycielem dla dziecka.
Prowadzicie też coaching rodzicielski w ramach PD. Jak to wygląda?
Może zacznę od tego, czym jest coaching, to praca na celach, na wartościach, kompetencjach i przede wszystkim proces zmiany. Jeśli na coaching zgłaszają się rodzice, którzy ukończyli nasze warsztaty pracują zwykle nad poprawą swoich umiejętności i tym, jak mogą wprowadzić w życie to, czego się nauczyli. To rodzice ustalają, co chcą zmienić w relacji z dzieckiem i jak mogą to zrobić, bazując na nowo przyswojonej wiedzy. Jeśli zgłaszają się do mnie rodzice, którzy nie znają jeszcze PD, to wtedy raczej dzielę się wiedzą na temat tego, co działa i jak mogą zachować się w zwykle trudnej dla nich sytuacji z dzieckiem. Wtedy nie jest coaching, a raczej porada.
Ja też chciałabym się bliżej zapoznać z metodą, choć moje dziecko ma dopiero 5 miesięcy. Czy to nie za wcześnie?
Wiesz, jest cała masa rodziców, którzy przychodzą poznać metodę, kiedy są w ciąży albo, gdy dziecko ma 3 mc-e. Chcą się przygotować, na to, co może ich czekać w przyszłości. Dziś na przykład miałam zajęcia z PD dla wychowawców w żłobkach i przedszkolach, bo tę metodę można właściwie stosować od samego początku. Mojego drugiego syna, który w sierpniu skończy 3 lata, wychowuję w duchu PD od samego początku. Jestem inną mamą dla mojego drugiego synka, niż byłam dla pierwszego, bo ja jestem inna i mam inny bagaż doświadczeń. Więcej rozmawiam, opowiadam, jest we mnie więcej spokoju i myślę, że jest tak również dzięki PD. W tym pierwszym okresie chyba najważniejsze jest świadomość tego, że dziecko nie „zachowuje się źle”, dziecko eksploruje swoją rzeczywistość, bo to jest rozwojowy priorytet, a od rodzica wymaga to niezwykłej cierpliwości i poświęcania czasu na budowanie kompetencji i skupianie się raczej na tym, co dziecko może robić, a nie czego nie może. Podam przykład, jeśli przyłapię dwulatka z konewką w dłoni podlewającego obficie dywan w salonie, to zamiast na niego nakrzyczeć (co z tego, że powtarzałam, że tak nie można, on tego jeszcze nie przyswoił!), mogę ukucnąć, spokojnie wyjąć mu konewkę z dłoni i zaprowadzić go do łazienki lub kuchni i pokazać, gdzie może lać wodę. To naprawdę działa, choć nie za pierwszym, drugim, ani nawet nie za trzecim powtórzeniem.
Czyli kiedy najlepiej zacząć?
Jak najwcześniej, bo wtedy można przyswoić sobie dobre nawyki, również językowe. Na przykład warto zastąpić chwalenie wspieraniem lub docenianiem albo po prostu nazywaniem rzeczywistości. Naturalną reakcją rodzica na pierwsze siku do nocnika może być bicie braw, powtarzanie „super” lub „świetnie” i robienie wokół tego dużego szumu, a przecież jest to zupełnie zwykła czynność, możesz więc nazwać tę sytuację: „Aha zrobiłeś siku do nocnika i tu właśnie robi się siku” i tyle.
A to trudne, bo jednak zwykle rodzice robią raban z takich małych rzeczy.
Myślę, że jest to po trochu uwarunkowane kulturowo, bo w krajach Skandynawskich jest zupełnie inaczej. I w ich żłobkach i w rodzinach nie robi się z tego wielkiego halo.
Ok, to ja mam taki przypadek: ciągnięcie za włosy. Czyli zamiast powiedzieć „nie ciągnij mamy za włosy” mogę powiedzieć „mnie to boli”?
Nie, raczej „dotykaj delikatnie”.
Czyli bardziej nakierować na to, co można zrobić.
Tak właśnie. Zastanów się, na czym chcesz skupić uwagę dziecka. Jest bowiem takie powiedzenie, że ma się więcej tego, na czym skupia się uwagę. Pewna mama na warsztatach powiedziała, że w przypadku jej dziecka to nie działa. Przestała przecież mówić „nie krzycz” i zamieniła to sformułowanie na „krzycz cicho” i dopiero inni rodzice uświadomili jej, że w komunikacji z dzieckiem wciąż używa słowa „krzycz”. Tak więc dziecko skupiało się na krzyku, a nie na innych sposobach wyrażania siebie.
A jakie są plany PD na przyszłość?
Budujemy nową stronę, gdzie będzie również część dla nowych edukatorów PD. Mamy trenera Sylwię Anderson-Hanney, który będzie mógł szkolić innych edukatorów (takich jak ja) i nadawać im oficjalne uprawnienia. Mnie zależy, by wprowadzać tę metodę do szkół, przedszkoli i żłobków, by uczyć dzieci umiejętności prospołecznych i tę część staram się rozwijać. Chciałybyśmy też nadawać certyfikaty żłobkom i przedszkolom, że korzystają z tej metody, aby metoda była bardziej rozpoznawalna. I wydajemy kolejne książki – „Pozytywna Dyscyplina dla preschoolersów”, czyli dla dzieci w wieku od 0 do 3 lat i „Pozytywna Dyscyplina dla nastolatków”.
Czyli szkoły też mogą się do Was zgłaszać?
Tak.
Ja mam też takie doświadczenie z uczeniem nauczycieli Porozumienia Bez Przemocy (PBP), że choć to trudne zmienić swoje nawyki i myślenie, to jest to bardzo owocna dla dzieci i dorosłych metoda.
Tak, Pozytywna Dyscyplina i PBP są zbieżne, choć Pozytywna Dyscyplina jest bardziej praktyczna i daje rodzicom gotowe rozwiązania, „gdy twoje dziecko zrobi to, to możesz zrobić to”. PBP jest dla mnie bardziej sposobem myślenia.
Przejdźmy do twojej drugiej zawodowej nogi (choć masz ich wiele, bo jesteś też coachem i trenerem) czyli pracy tłumacza. Widziałam Cię w akcji w trakcie mojego kursu coachingowego. Bardzo wspierałaś nasz proces uczenia się z trenerami obcojęzycznymi, a według mnie rzadko się to zdarza, bo tłumaczenie czasami stopuje i przeszkadza w odbiorze. Jak wyglądała twoja droga do tłumaczeń w tym nurcie umiejętności miękkich?
Dziękuję ci za docenienie. Choć jestem po anglistyce, zawsze interesowali mnie ludzie i zawsze chciałam studiować psychologię, ciągnęło mnie również do tłumaczeń. W pewnym momencie udało mi się dostać pracę jako tłumacz w firmie budowlanej, a dzięki mojemu mężowi odkryłam coaching. Chcąc dowiedzieć się o nim więcej zaczęłam szukać szkół, które prowadziły szkolenia coachingowe i okazało się, że w wielu z nich zajęcia prowadzą zagraniczni trenerzy, najczęściej ze Stanów i Wielkiej Brytanii. Napisałam do jednej z nich, że jestem tłumaczem i że chciałabym dla nich tłumaczyć. Zostałam zaproszona na spotkanie informacyjne, na którym szef firmy opowiadał, czym jest coaching. Przedstawiłam się mu i tak od słowa do słowa zostało ustalone, że mogę spróbować u nich swoich sił jako tłumacz pod pewnym warunkiem. a mianowicie takim, że najpierw dowiem się, czym jest coaching jako uczestnik kursu. I tak też się stało. Poszłam na kurs, który był dla mnie przełomowy, bo całe dwa dni przeryczałam jak bóbr, rozwiązując swoje sprawy osobiste. Po czym szef powiedział, „okej, niedługo będzie kolejne szkolenie, wejdziesz i potłumaczysz przez chwilę ”. I wiesz co jest najzabawniejsze, on ani nie słyszał jak mówię po angielsku, nie wiedział, czy umiem tłumaczyć, w ogóle mam wrażenie, że nic o mnie nie wiedział, ale mi zaufał. Byłam bardzo zdenerwowana, bo to było moje pierwsze ustne tłumaczenie, ale weszłam na 4 godziny, dobrze się odnalazłam i potem tłumaczyłam już kolejne szkolenia, zastępując w tej roli poprzednią tłumaczkę.
To bardzo proaktywne. Przyszłaś, powiedziałaś, że chcesz i zrobiłaś.
Tak, wszystkie rzeczy tłumaczeniowe wywalczyłam sobie sama. I z tego jestem bardzo dumna.
A co dla ciebie jest najtrudniejsze w pracy tłumacza?
W pewnym momencie, gdy zaczęłam robić dużo tych tłumaczeń coachingowych, trudno było mi trzymać język za zębami i tłumaczyć, nie dodając nic od siebie. Chyba była we mnie taka potrzeba dzielenia się tym, co już wiem. I miałam takie momenty, że wchodziłam w słowo trenerom lub kończyłam za nich zdanie, co niektórych bardzo frustrowało. A potem, gdy sama zaczęłam coachować i pracować z ludźmi i poczułam, że ja też wnoszę na tym polu jakąś wartość, było mi znacznie łatwiej być „tylko” tłumaczem. Lubię tłumaczyć. Gdy prowadzi się szkolenie, to na tobie spoczywa cała odpowiedzialność. Kiedy tłumaczę, jestem tylko kanałem, pośrednikiem, nie biorę odpowiedzialności za merytorykę, za czuwanie nad procesem grupowym, itd. Choć przyznam, że wiele osób mówi mi, że jestem kimś więcej niż tłumaczem, bo wnoszę wiele dobrych rzeczy swoją obecnością, a fakt, że znam tematykę i ułatwia tłumaczenie i powoduje, że czasem to, co może być niezrozumiałe po angielsku nawet dla tych, co dobrze znają ten język, przekładam na zrozumiałe.
Jesteś w pewnym stopniu też członkiem grupy uczestników?.
Tak, choć nie do końca, bo grupa spotyka się częściej i na innych zasadach, razem pracuje i wykonuje ćwiczenia i poznaje się lepiej niż ja jestem w stanie to zrobić. Jestem gdzieś na „ziemi niczyjej”, trochę po stronie trenera, a trochę po stronie uczestników, a trochę niewidzialna, w końcu mówi się, że dobrego tłumacza nie widać. Jeszcze a propos trudności. Ponieważ język angielski na poziomie dobrym zna bardzo wiele osób uczestniczących w kursach, to często przychodzą z nastawieniem „po co w ogóle ten tłumacz”. To było dla mnie trudne, bo wyczuwałam ich niechęć i czułam się niepotrzebna, a nawet zbędna. Na szczęście nauczyłam się tym nie przejmować, tylko tłumaczyć dla tych, którzy tego potrzebują. Potem okazywało się, że nawet tym, którzy mówili i rozumieli świetnie po angielsku moja obecność się przydawała, bo mogli się na chwilę wyłączyć i posłuchać po polsku.
Ważna umiejętność. A widzisz, ja miałam takie doświadczenie, że tłumaczenie pozwala mi sobie przetrawić i powtórzyć tak jakbym uczyła się dwa razy.
Inaczej przyswajasz w języku, który jest twoim drugim językiem, a inaczej w języku ojczystym. Są za to odpowiedzialne inne obszary w mózgu.
Aniu, a jak łączysz te wszystkie role? Robisz dużo rzeczy w życiu, jesteś mamą, tłumaczem, coachem, edukatorem PD? Jak ty to ogarniasz?
Myślę, że byłoby mi trudno mieć jedną rolę, bo bym się szybką nią znudziła, więc taka dywersyfikacja jest czymś, co pozwala mi utrzymać motywację. Lubię próbować nowych rzeczy, robiłam na przykład kurs masażu hawajskiego lomi-lomi i jeszcze do czwartego miesiąca drugiej ciąży robiłam masaże, łącząc je z z coachingiem. Po narodzinach Janka nie wróciłam do tego, ale stół do masażu stoi u mojego syna w pokoju i nieco zawadza, może do tego wrócę. Robienie różnych rzeczy daje mi oddech i motywuje. Gdy tłumaczę książkę, co robię teraz, to mam okazję pobyć sama ze sobą, a potem wygłodniała kontaktu z ludźmi mogę poprowadzić warsztaty. To dla mnie układ idealny.
Czyli dla Ciebie klucz tkwi w różnorodności.
Dla mnie tak, podobno leży to w naturze astrologicznego Bliźniaka którym jestem. Mój mąż, który pod tym względem jest zupełnie inny niż ja często sobie ze mnie z tego powodu żartuje. Ja lubię myśleć o tym w ten sposób, że kiedy pojawia się w moim życiu coś nowego „moczę place w wodzie”, czyli trochę się uczę, sprawdzam, czy to jest ciekawe, natomiast on od razu skacze na główkę, nurkuje do końca i zgłębia temat bardzo dokładnie. Mamy więc dwa różne sposoby poznawania natury rzeczy, co czasem – przyznam to – prowadzi do ostrej wymiany zdań.
To czego Ci życzyć na przyszłość?
Wiesz co? Chyba cierpliwości. I dawania mojemu starszemu synowi przestrzeni do dokonywania suwerennych wyborów. Czasem chcę go ochronić przed błędami i to rodzi w nim bunt. I oczywiście jest zupełnie nieskuteczne.
Dziękuję Ci za rozmowę.
Link do Strony PD
Znacie Pozytywną Dyscyplinę?Stosujecie?
Ten wywiad jest częścią cyklu „Ludzie z błyskiem w oku”, jeśli chcesz poczytać inne zajrzyj tutaj.