Znaleźć swoje miejsce

with Brak komentarzy
Dzisiaj zapraszam was na wywiad z Kasią Müller, z zawodu logopedką, która opowie o swoich poszukiwaniach drogi zawodowej. Historia Kasi jest niesamowita i pokazuje, że warto szukać, ale też, że to ok jakiś czas nie wiedzieć, czego się szuka. Znam Kasię jeszcze z podstawówki, chodziłyśmy razem do liceum, mieszkałyśmy w jednej miejscowości. Odnalazłyśmy się po latach w Krakowie dzięki koleżance, z którą Kasia studiowała, a ja pracowałam i przyjaźnię się do dziś. Nie mogłam przegapić takiego znaku od losu! Powzruszałyśmy się na tej rozmowie, uśmiałyśmy się i rozmarzyłyśmy!
 

Cześć Kasiu, opowiedz jak szukałaś swojej drogi zawodowej.

Nie mogę powiedzieć, że zaraz po studiach świadomie szukałam dla siebie miejsca. Po prostu potrzebowałam gdzieś pracować. Najpierw była to praca na uczelni w dziale współpracy z zagranicą: pomoc studentom Erasmusa, typowa praca biurowa. Po jakimś czasie przeszłam do wydawnictwa medycznego, za trochę lepsze pieniądze. Umawiałam wywiady, redagowałam teksty, koordynowałam spotkania: była to praca biurowa przed komputerem. W sumie przepracowałam tam 14 lat. W  tym czasie urodziłam trójkę dzieci.
Ta praca nie była zgodna z moim wykształceniem, bo skończyłam romanistykę, ale w sumie nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co chciałabym w życiu robić. Na początku chodziło o to, by zarabiać pieniądze i w miarę odnajdywać się w tym, co robię.
W międzyczasie aplikowałam do kilku różnych firm, chciałam bardziej wykorzystywać znajomość języka. Szukałam np. pracy w korporacji. Chodziłam na rozmowy, prezentując się jako fajna osoba i wcale w to nie wierząc. Nie udało mi się przejść tych rekrutacji, choć nie żałowałam, bo oferty, które rozważałam, polegały na wykonywaniu dość odtwórczych zadań.

Co sprawiało, że szukałaś dalej?

Szukałam swojego miejsca. Robiłam też różne testy, np. test talentów Gallupa czy Kompas Kariery. Wyniki pokazały, że bardzo potrzebuję pracy z ludźmi. Ukończyłam kurs mediacji, rozważałam różne szkoły psychoterapii, ale zniechęcał mnie ich wysoki koszt, nie wiedziałam też, czy udźwignę to psychicznie. Gdy moja trzecia córka podrosła, a ja zbliżałam się do czterdziestki, dopadła mnie myśl, że chcę coś zmienić, robić coś sensownego. Nie chcę chodzić do pracy, której nie lubię. Nawet doradzałam w biurze ludziom, którzy narzekali na swoje obowiązki  – i tak namówiłam do zmiany trzy osoby (śmiech).

Byłaś wewnętrzną dywersantką, a w końcu posłuchałaś swojej własnej rady? 😊.

Tak. Pięć lat temu przyjaciółka zapytała mnie „słuchaj, zapisałam się na studia z logopedii, może byś poszła ze mną?”. I nagle w głowie coś mi kliknęło, bo przypomniałam sobie, że kończąc szkołę średnią, miałam taki pomysł, by iść na pedagogikę albo polonistykę z logopedią. Ostatecznie rodzice namówili mnie na romanistykę, zakładając, że język daje różne możliwości. Myślę, że drugi raz bym tak nie wybrała, ale poznałam dzięki studiom fajne osoby. A wtedy, po latach, dzięki pytaniu koleżanki odnalazłam w logopedii cząstkę siebie i pomyślałam, że skoro ten pomysł do mnie wrócił, to pójdę za nim.

To duża zmiana, co cię wspierało na tym etapie?

W pewnym momencie zrozumiałam, że nikt za mnie tego nie zmieni. Byłam niezadowolona i narzekałam, ale zrozumiałam, że albo będę w tym tkwić, albo z tym coś zrobię. Życie jest za krótkie, by robić rzeczy, których nie chcemy.  Pomogła mi ta determinacja, a była mi przez dwa lata studiów bardzo potrzebna. Jednocześnie ze studiami pracowałam i ogarniałam dom, więc było to bardzo duże wyzwanie emocjonalne, czasowe i psychiczne.
Studia bardzo mi się podobały, mocno się w nie angażowałam, chciałam się jak najwięcej nauczyć, frustrowałam się, gdy zajęcia były słabo prowadzone.
Bardzo wspierał mnie tutaj mąż, który wziął na siebie masę rzeczy, i teściowa, która np. przywoziła obiady na sobotę. Myślę, że bez ich pomocy nie mogłabym się podjąć takiego wyzwania. Jeśli wprowadza się w życiu tak istotne zmiany, fajnie mieć za sobą przynajmniej jedną osobę, która wspiera – albo przyjaciół, którzy pytają, jak ci idzie. Potem rzuciłam się na głęboką wodę. Zwolniłam się z pracy i zaczęłam na cały etat pracę jako logopeda.
 Z perspektywy czasu uważam, że było warto. Pracuję już od ponad dwóch lat w tym zawodzie, obecnie w poradni i szkole, mam też dyżury w klubiku dla dzieci z niedosłuchem. Podoba mi się ta praca, mimo że jest bardzo wymagająca; nie ma tam miejsca na słabe dni, wchodzę w nią na całego. Mam kontakt z rodzicami i innymi specjalistami, staram się widzieć w dziecku nie kogoś, kto dokucza lub jest zły, ale kogoś, kto nie umie zachować się inaczej, kto potrzebuje wsparcia i tego, by ktoś w nie uwierzył – aby potem mogło samo w siebie uwierzyć.

Przeczytałam gdzieś, że są trzy rodzaje pracy. Taka, która daje zarobek, kariera, w której wspinamy się po kolejnych szczeblach i praca z misją. Gdy cię słucham, to chyba jesteś w tym trzecim rodzaju pracy.

Tak, zdecydowanie! I daje mi to dużo radości. Mam pracę, która ma sens i którą lubię! To, co mnie najbardziej cieszy, to gdy pacjent, z którym pracuję, zaczyna rozkwitać.  Zahukane dziecko, które uważa, że nic nie umie, albo się w ogóle nie odzywa, staje się świetnym kompanem, samo opowiada mi co robiło i gdzie było, chętnie podejmuje zadania i robi postępy w terapii. To mi dodaje skrzydeł.

Jakie swoje talenty wykorzystujesz w pracy?

Test Gallupa wskazał mi takie talenty jak Rozwijanie innych, Bliskość, Empatia, Uczenie się, Organizacja. Myślę, że wykorzystuję je wszystkie, a najbardziej Rozwijanie innych. Ta praca jest różnorodna, skupiam się nie tylko na wadach wymowy, ale mam kontakt z rodzicem, wymieniamy się pomysłami z innymi specjalistami, nauczycielami. Szukam twórczych metod pracy przez zabawę.
 

Spędziłaś też kilka lat wychowując dzieci – to często niedoceniany okres pracy.

Tak, doświadczenie wychowania trójki dzieci daje mi super moc. Mam proste i skuteczne rozwiązania, które doceniają rodzice, szczególnie wobec trudnych dla nich zachowań dzieci. Spędziłam godziny na czytaniu książek i wywiadów o wychowaniu dzieci, na rozmowach z innymi rodzicami. To wszystko teraz procentuje.

Tak, to przecież lata edukacji rodziców, a nie zawsze myślimy o tym jako o zdobywaniu umiejętności! Niektórzy codziennie ćwiczą negocjacje na spacerach z dziećmi i przy wychodzeniu z domu.

Tak! Wchodząc w nowy zawód oczywiście bałam się, ale jednocześnie poczułam, jakie mam ogromne zasoby. Również dzięki temu, że mam lat 40, a nie 25, i wiele różnych doświadczeń. Na przykład umiejętności zdobyte na kursie mediacji wykorzystuję w kontakcie z rodzicami, starając się ich przede wszystkim wysłuchać. Praca biurowa i redaktorska przydaje mi się teraz przy pisaniu opinii. Dbam o formę i język tych dokumentów, jest to dla mnie ważne.

Wygląda na to, że wszystkie ścieżki i umiejętności prowadziły cię tutaj.

Tak, mam teraz poczucie, że w końcu jestem na swoim miejscu. Śmieję się czasem, że spijam śmietankę, bo w tym zawodzie młodej osobie tuż po studiach nie jest łatwo być autorytetem dla rodzica. Wtedy wchodzę ja, cała na biało, i daję przykłady z życia mojej trójki dzieci 😊.

Jak w tej pracy dbasz o to, by się nie wypalić, nie zobojętnieć?

Ten rok był szczególnie ciężki, wzięłam sobie dużo na głowę i pod koniec roku czułam już tego ciężar. Wyjechałam na babski wyjazd (Fitcamp), gdzie były zajęcia z fizjoterapeutką i nagle do mnie dotarło, gdy tak sobie siedziałam i oddychałam, że nikt za mnie nie powie, jeśli czegoś mam za dużo. Po powrocie, zaraz na drugi dzień, zadzwoniłam do szefowej i zrezygnowałam z dodatkowej pracy w prywatnym gabinecie. Dużo mnie ta decyzja kosztowała, bo nie lubię sprawiać ludziom zawodu, ale stwierdziłam, że ja też jestem ważna.  Skróciłam wtedy też dzień pracy we wtorki, więc to były dwa ważne kroki, które dały mi poczucie wolności i zaopiekowania. Wiele się dowiedziałam, słuchając podcastów psycholożki Agnieszki Kozak, autorki m.in. książki „Uwięzieni w słowach rodziców”, bardzo je polecam.

Co byś doradziła osobie, która rozważa zmianę zawodową?

Zmiana zawodowa wymaga porządku w głowie. Dojście do tego punktu zajęło mi w sumie siedem lat. Bałam się odejść. Myślę, że warto podyskutować ze swoim lękiem i krytykiem wewnętrznym, który daje uwagi w stylu „gdzie ty, kobieto, chcesz iść?”. Zmiana przyszła do mnie po tym, jak przeszłam psychoterapię. Jej potrzeba kiełkowała we mnie dość długo, została wsparta terapią – i potem już wiedziałam, czego chcę, ale wymagało to czasu. Korzystałam też z coachingu zawodowego, szukając swoich mocnych stron. Myślę, że warto poprzyglądać się sobie. Dla mnie ważny był też powrót do zainteresowań z dzieciństwa, do tego, co mnie cieszyło.  Pamiętam, że lubiłam bawić się w szkołę. Oczywiście obecna praca to nie jest dokładnie to samo, ale jej cel – czyli rozwijanie innych – jest podobny. Niesamowite, że pewne nasze predyspozycje rozwijamy bardzo wcześnie.
Przy zmianie przychodzi też moment, gdy czujemy, że tracimy grunt pod nogami – wszystko jest nowe, jesteśmy niepewni, przychodzą do głowy myśli typu: po co mi to było, a może to zła decyzja, nie będzie już pracy zdalnej i picia kawusi… Te myśli to normalna rzecz. Taka „żałoba” mówi nam o tym, że z każdej pracy, nawet tej najgorszej, czerpiemy jakieś korzyści, które przy zmianie musimy porzucić. Trzeba mieć tego świadomość. Teraz wiem na pewno, że nie wróciłabym do tego, co było. Cenię sobie takie warunki pracy, jakie mam. Trzeba czasu, żeby przyzwyczaić się do nowego.

Co planujesz dalej?

Nie zamykam sobie drogi na przyszłość. Nie wiem, czy za 20 lat nadal będę mieć siłę na indywidualną pracę z dzieckiem. Myślę o swoich marzeniach. Nadal nie umiem marzyć szeroko, ale chcę się tego nauczyć i mieć też swoją własną satysfakcję oprócz pomagania innym. Myślę, że aby się nie wypalić w pomocowych zawodach, ważne jest to, by umieć o siebie zadbać.

Dziękuję Ci Kasiu za rozmowę.