Dawno nie rozmawiałam z osobą, która, mówiąc o swojej pracy, co chwilę powtarza „kocham”:) Dziś w ramach cyklu „Ludzie z błyskiem w oku” dodający energii wywiad z Kasią Bruzdą-Lecyk, założycielką Iluminatorni.
Kasiu, spotykamy się dzisiaj, żeby porozmawiać o Iluminatorni, którą stworzyłaś. Jak opisałabyś to miejsce? Co tam robicie?
Tam się dzieją cuda (śmiech). Pomysł wyrósł z mojej potrzeby przekazywania umiejętności i pasji do sztuki. To warsztaty w oparciu o inspirację artystami różnych epok. Każde spotkanie jest zwykle poświęcone jednemu artyście jako inspiracja do malowania i rozumienia sztuki. Iluminatornia jest skierowana do osób, które zaczynają od zera, mają pasję i miłość do sztuki, ale nie miały okazji jej doświadczyć. Jest też dla ludzi, którzy uważają, że się nie nadają, ale chcieliby spróbować. Hasło Iluminatorni to „Odmień swoje życie przez sztukę”. Rzeczywiście tak jest, jestem o tym przekonana i widzę u ludzi, którzy tworzą, malują, interesują się sztuką, doświadczają zmian w życiu, jest to rodzaj światła, który dostają z piękna sztuki.
Na Twojej stronie jest kilka takich świadectw, osób, które uczestniczyły w Twoich warsztatach i mówią, że np. pomogło im w to w walce ze swoim krytykiem wewnętrznym.
Tak, to się bardzo przekłada nie tylko na zainteresowanie sztuką. Niedawno w swoim live na facebooku opowiadałam o Kandinsky`m, który odnosił się do natury, ale potem przechodził do zaniku przedmiotów, które coś przypominają aż do zupełnej abstrakcji. I zrobiłam taką analogię (kocham je robić, kiedy uczę), jak samemu można przejść taki proces od czepiania się szczegółów, detalicznego przedstawiania czegoś do pewnej syntezy, którą łapiesz w życiu, spojrzenia z lotu ptaka na siebie, zobaczenia sensu. Robisz krok w tył i widzisz nie tylko plamki ale obraz, kompozycję, układ kolorów grających ze sobą. Tak samo jest w życiu. Możesz się skupić na tym, że nie potrafisz odwzorować kwiatka w doniczce, ale to skupienie na detalach blokuje. A możesz złapać taką syntezę w życiu i spojrzeć z lotu ptaka. Albo taki moment, o którym powiedziałaś, kiedy ktoś zmaga się z obrazem i bardzo się ocenia. Procesy, które się dzieją w czasie zajęć, kiedy muszą się uwolnić od tego, że to nie jest…
Nie jest na ocenę.
Tak, mam taką zasadę, że się nie oceniamy, ale też zostawiam sobie prawo do pewnej korekty. Uczestnicy się ze mnie śmieją, bo w mojej korekcie zwykle znajduję pozytywy. Ale też tłumaczę, że to jest szczere i nie robię tego, żeby ich zachęcić i poprawić humor, ale naprawdę tak widzę te rzeczy. Bo na początku najważniejsze są podstawy. Obraz może być namalowany arteterapeutycznie, gdy najważniejszy jest proces i człowiek, to jest dla mnie bardzo ważne, ale jednak uważam, że sam obraz też jest ważny, chcę to wszystko połączyć. Dlatego zapraszam ludzi do poznawania “dużej” sztuki, ważnej i dobrej, bo przez nią sami się uczą.
W jaki sposób się uczą?
Można pomyśleć, że skoro korzystają z jednego motywu, inspirują się np. Chagallem czy Matissem, to te obrazy będą wszystkie przypominać Chagalla i Matisse`a, a okazuje się, że nie, kompletnie. W pewnym momencie jest tak, że we wszystkim, co ta osoba maluje, staje się rozpoznawalna. Na początku niewiele potrafi, ale już zaczyna myśleć o obrazie świadomie. Są różne drogi, można bardzo spontanicznie podejść do obrazu i mieć z tego fajną zabawę, zachęcam do takiej pracy. Poradzą sobie też osoby, które nie mają zdolności manualnych, czy oka do odtwarzania realistycznego. Tak jak Picasso, choć jego rysunki jak był bardzo młody są nieprawdopodobnej klasy, miał bardzo duży talent. Oczywiście nie mówię, że każdy może zostać Picassem, ale znowu byli inni malarze tacy jak Van Gogh, któremu zarzucano, że w ogóle nie potrafi malować i rysować, a przecież miał swój niepowtarzalny styl. Bo co to znaczy mieć talent? Talent jest do czegoś np. do komponowania elementów albo do czucia koloru i trzeba odkryć, co jest twoim talentem, bo może wcale nie rysunek realistyczny. I komuś się wydaje, że jeśli nie umie rysować, to nie nadaje się do malowania.
Tak, to jest takie pierwsze skojarzenie, „kiedy rysuję dom to wygląda jak rysunek przedszkolaka”
I super, to znaczy że nie pójdziesz w kierunku odtwarzania natury. Uczestnicy moich warsztatów uczą się od początku komponować obraz, rozumieć konstrukcję obrazu i jego elementy, które muszą ze sobą współgrać, niekoniecznie jest to malowanie twarzy czy postaci ludzkiej. Mało odnosimy się do realizmu, też dlatego, że nie chcę ich zniechęcać. Bo w momencie, kiedy mieliby zacząć tą żmudną drogę, którą trzeba przejść, żeby dobrze rysować to uciekliby 150 razy, jest to po prostu męczące. Ja uważam, że każdy człowiek jest utalentowany i większość ludzi rozumie od razu relacje między wielkością plam, kolorami, czuje ekspresję i z tych elementów może powstać obraz.
Macie też wernisaże.
Tak, po każdym cyklu mamy wernisaże, gdzie uczestnicy prezentują swoje prace.
A jaka była Twoja droga do Iluminatorni? Jak wpadłaś na ten pomysł?
Wcześniej pracowałam w wydawnictwie, jestem z wykształcenia grafikiem i kochałam tę pracę, robiłam okładki do książek i ilustracje i uczyłam na uczelni rysunku. To akurat mam trochę rodzinne, bo u mnie rodzice są pedagogami, którzy pracowali na uczelni na Architekturze i pierwsze korekty, które pamiętam z dzieciństwa, robił mój tato, opowiadając, co widzi na moich obrazkach. To jest takie uczucie, że ktoś cię widzi, widzi twoją pracę, więc widzi ciebie, gdy opowiada o Twojej pracy.
I o Tobie.
Dokładnie. Tak, jakimś kawałku ciebie. Mój tata robił to znakomicie. W domu była atmosfera bardzo mocno artystyczna, mój tato też malował i to było normalne, że wszędzie są obrazy, albumy ze sztuką. Na tym wyrosłam. I potem bardzo lubiłam uczyć studentów i zorientowałam się, że bardzo chcę łączyć te dwie rzeczy razem: własną kreatywność i przekazywanie wiedzy o sztuce innym. I tak się zrodził pomysł na Iluminatornię. Na początku chciałam mieć taką pracownię, gdzie mogą przyjść ludzie z ulicy i robić ze mną piękne książki, ilustracje, ręcznie zszywane, unikatowe. Bardzo szybko pojawiła się nazwa Iluminatornia od starych ksiąg, najczęściej sakralnych, iluminarzy, które były bogato ilustrowane przez mnichów.
Czyli trochę elitarne?
Bardzo elitarne, ale fascynujące, że cała kultura zachodu została zawarta i przeniesiona w dalsze epoki dzięki tym działaniom mnichów, bo znali na pamięć teksty starożytnych filozofów i przepisywali te księgi. Słynna Biblia Pauperum to jest jeden z takich słynnych zapisów, gdy ilustrowano księgi, czy malowano na ścianach, by pewne historie opowiedzieć ludziom, którzy nie umieli czytać. Fascynował mnie ten etap, mój dyplom magisterski to były ilustracje do „Apokalipsy” a na doktorat oprawa graficzna do „Pieśni nad Pieśniami”, kręciłam się wokół tych wątków i bardzo podobała mi się w nich nie tyle intensywność kolorystyczna, co raczej taka skrótowość, uproszczenia, ale było to bardzo atrakcyjne wizualnie, to korzeń całej zachodniej sztuki i malarstwa. I ja wtedy, Kasiu, miałam takie oświecenie.
Iluminację..
Taki moment błysku. Dużo chodziłam na warsztaty rozwojowe, bardzo skupiłam się na sobie i widziałam że jest dużo warsztatów inspirowanych np. kulturą hinduską. I pamiętam, że tak sobie pomyślałam, że tak kocham to malarstwo zachodnie, że to jest genialny pomysł, ja to mam w małym palcu, kocham to, potrafię o tym opowiedzieć. Więc drugi aspekt związany z nazwą oprócz ilustracji to oświecenie – moment, kiedy dzięki sztuce masz moment wglądu.
Czyli wychodząc od tej średniowiecznej elitarnej grupy tworzysz coś dla wszystkich? Czy Iluminatornia jest dla każdego?
Tak i nie. To paradoks. W pewnym sensie ludzie są elitarni gdy przychodzą do Iluminatorni, ale to elitarność do podjęcia decyzji, że robię coś dla siebie. Że odważam się na bycie kimś, kto będzie teraz żył światem sztuki. Kiedy dajesz sobie ten prezent, to jesteś w elicie świata! Pracujesz nad sobą, rozwijasz się, przekazujesz to innym. Bo życie wielu ludzi to tylko trudna codzienność.
Albo ta codzienność przytłacza ich tak, że nawet nie szukają rozwoju swoich pasji.
Tak, uważam, że wszyscy ludzie mają w genach bycie kreatywnym. To będą różne obszary: w słowie, obrazie, logistyce – jak coś usprawnić. A w obszarze sztuki jest dużo różnych możliwości. Zachęcam ludzi do tego, żeby “zabierali dzieciom kredki” i zaczynali malować. Oczywiście te prace są w pewnym sensie nieporadne, ale może się okazać, że szybko uruchamia się niezwykły potencjał tej osoby. Każdego zapraszam, żeby zobaczył jak dużo potrafi – może to być pasja na całe życie, hobby, albo ktoś będzie wielkim artystą. Może to być też sposób na przyjemne spędzanie czasu. Na warsztaty, które robię np. w Toskanii ludzie jeżdżą parami i rodzinami. Czasem ktoś bierze męża, który mówi „ja sobie tu popracuję, nie chcę malować” a kiedy zachęcam go, to mówi, „ok, może coś porysuję”. I mówię mu „spróbuj zobaczyć ten krajobraz jako plamy i kolory, namaluj jak widzisz”. I nagle inni to widzą „jaka super praca, jak ty to ciekawie wymyśliłeś” i ktoś wsiąka. Tyle razy to już widziałam, że nie wierzę, kiedy ludzie mówią, że nie potrafią. Albo studium dłoni.
Wydaje się trudne.
Bardzo trudne. I komuś „nie wyszło” idzie w nocy, rysuje rękę po raz kolejny, przynosi rano kilka wersji szkicu. Albo ktoś mówi mi „nie przypuszczałem, że potrafię własną rękę narysować”. I patrzymy na to, jak ktoś skomponował całość, nawet jeśli to jest początkowo nieporadne to może pojawiła się jakaś ekspresja w tej nieporadności i przez to jest ten rysunek ciekawy.
Jacy ludzie przychodzą na Twoje warsztaty?
Bardzo różni, w różnym wieku, różnej płci, częściej kobiety choć mężczyźni też. Zestresowani pracą w korporacjach, traktują to jako czas dla siebie ale i szukanie głębszego sensu w malowaniu i spotkaniu z innymi ludźmi, którzy chcą czegoś więcej od życia niż tylko przetrwać do wieczora. To jest doświadczenie wspólnotowe, takie własne plemię. Fenomenem było też dla mnie, że ludzie chcieli kontynuować pracę w kolejnych semestrach.
Z tego co opowiadasz wygląda na to, że gładko ci szło. Od czasu, gdy urodził się ten pomysł wszystko ci sprzyjało.
Bardzo. To ciekawe bo mamy takie podejście z moim mężem, który współtworzy Iluminatornię, że z jednej strony jestem odważna i lubię ryzykować ale w sensie organizacyjno-finansowym szłam bardzo ostrożnie, sprawdzałam, czy ludzie to kupują, czy to jest im potrzebne. I to powoli narastało.
Przechodziłaś jakieś kryzysy?
Duże kryzysy nie, ale zniechęcenie pierwszy raz dopadło mnie w zeszłym roku, byłam zmęczona komplikacjami związanymi z relacjami, teraz inaczej na to patrzę. Trudne były też procesy grupowe, które wiele mnie nauczyły, jestem innym człowiekiem. Wyobrażałam sobie, że Iluminatornia będzie taką oazą spokoju, ale nigdy nie jest tak idealnie, że wszyscy Cię kochają. A ponieważ moja firma to moja miłość i zaangażowanie, to bardzo to przeżywałam. Jest trudno być osobą prowadzącą zajęcia, gdy wszyscy się chcą z Tobą przyjaźnić.
Musiałam też oddelegować części pracy, gdy Iluminatornia zaczęła się rozrastać. Teraz jest trochę tak jakby to moje dziecko wchodziło w okres nastoletni, nowy etap. Oddzieliłam się mentalnie od mojej firmy i to jest dla mnie bardzo dobre.
A co ci pomogło się oddzielić? Bo myślę, że dla osób, które prowadzą swoje firmy, jest to trudne.
Mam tak, że jeśli coś sobie uświadomię, to połowę drogi mam już za sobą. Dotarło do mnie, że zawsze będą ludzie, którzy będą się tych zachwycać, a są tacy, którzy będą “podkradać” i brać sobie różne rzeczy. Nie zawsze ze złej woli. Zobaczyłam co jest moje. I wsiadłam do szybszego auta. Nie patrzę też co robi konkurencja, długo wręcz żyłam w przekonaniu, że nie mam żadnej konkurencji. Ale wiedza o niej nie jest mi do niczego potrzebna. Mam tyle pomysłów, że wystarczy że się na nich skupiam, działam z miłością, obdzielam ludzi, oni są szczęśliwi i mi za to płacą i nie muszę się na nikogo oglądać. Nawet jeśli inni robią coś podobnego, to niech się mnoży dobro, skupiam się na swoim.